poniedziałek, 30 listopada 2009

WHO za tym wszystkim stoi?

 Nie sądzę, żeby to mogła być prawda...

 A jednak... kultura popularna podsyca w nas rozmaite lęki. Globalne spiski, koniec świata i Euro 2012, epidemie-nie wiadomo komu zaufać w tym labiryncie układów...

Teraz prasa nieśmiało wspomina o możliwych powiązaniach Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) z największymi firmami farmaceutycznymi.

Świską grypę i inne mam zamiar przetrzymać testując siłę swoich genów, które jak na razie dosyć dobrze rokują, jeżeli chodzi o mój los wobec naturalnej selekcji osobniczej.

 Co ma być to będzie...

Zaczęłam jednak analizować, czy wykluczając sprawę  AH1N1 gdzieś po drodze nie dałam się na coś innego nabrać.O ile sobie przypominam ostatnie zalecenia WHO o których czytalam miały dotyczyć długości karmienia piersią.

Nie mogę pozbyć się wrażenia, że za tym też może stać jakiś spisek
( żeby karmić do 2 roku życia?...)



 A jeżeli tam w tym WHO jakimś CEO jest taki wielki nienajedzony NIEMOWLAK...
No i naturalnie chciałby sobie móc tego cycuszka jak najdłużej possać...



 - / Ciciek!.../ Mama, halo- halo mnie z moją sekretarką! Mam pewien pomysł... oni to muszą, muszą, muszą wpisać do naszych nowych zaleceń.
- Dobrze mój mały prezesie! 
- / Ciciek!.../
 ...Czemu mi się tak przyglądasz synku?

Na spacerze- takich miłych ludzi można spotkać...

 Nie tak dawno spotkaliśmy z Ejkiem na spacerze sympatyczną starszą Panią. Uśmiechała się obserwując nas w parku. Mały jeździł po krawężnikach swoim Zygzakiem, a ja zastanawiałam się kiedy osiągniemy cel wyprawy oddalony od nas o 30 metrów.

Pani się chyba spodobał mój synek,  bo do niego zagadała przymilnie...


- Co chłopczyku, mamusia tak sobie stoi i się nie chce z tobą bawić?
 Daj cioci samochodzik... daj, ja się z tobą pobawię... tak? Nudzi ci się pewnie, biedny... mama mogłaby się ruszyć...no daj samochodzik cioci!
- PA PA!
- Pa Pa? Mam sobie iść?... A...bo tam twój braciszek śpi w wózku.. to dlatego...
- PA PA!

Głupia ja, bo stałam i się uśmiechałam...sympatycznie do tego...
Ciągle prześladuje mnie myśl, że mogłam coś przecież powiedzieć! Zaczyna mi być wstyd, kiedy myślę, że tylko bacznie przyglądałam się jej jak zatruwa ufne serce mojego dziecka...

Dobrze, że Ejek jest jeszcze mały, przyjaźnie usposobiony i nie rozumie do końca strasznej prawdy, którą chciała mu przekazać ta dobra Pani:

-Mama zła! Mama ZŁA, MAAMAAA ZŁAAA, bo chwilę postała!


Więc powiem tej Pani teraz, co powinnam była zakomunikować wtedy.
Droga Pani. Dziekuję za zainteresowanie w imieniu moim i mojego dziecka. Niestety ani myślę tłumaczyć się komukolwiek z tego, czy mam powód stać przy wózku czy nie.
Jaki by on nie był i jak długo to Pani intencje są złe- to co robimy, to nie Pani broszka!

Teraz jestem asertywna. Razem z Ejkiem robimy Pani stanowcze:
PA- PA!... Niech Pani sobie idzie...
Jakby to powiedział mój mały fan Teletubisiów:
PAJ- PAJ!, Siok!

KUPA MIĘCI!


-Co to?
- Pupa!
- A tam?
- Pupaaa!
- A tu, co synku?
- PUPAAA!
- Uważaj, uważaj... oooo...





Czytam w gazetach jak ruszają kolejne kampanie uświadamiające właścicielom psów ich obowiązki...
Po mojej stronie rzeki nic się nie zmienia.
Nasza przestrzeń wspólna jest, była i nie oszukujmy się, będzie obsiana psimi kupami.

Ja mam podobne na co dzień. Biorę je razem z resztą dobrodziejstw macierzyństwa- bardziej lub mniej śmierdzące, rzadkie albo stałe, zielone, czarne, żółte, czerwone. Cały festiwal różności, tak, że czasem, aż mi słabo. Zmywam je codziennie, potem pakuję czyste pupy w pieluchy i tak od nowa, każdego dnia...

Zastanawia mnie, że skoro ja mogę, to czemu komuś tak trudno schylić się raz dziennie z łopatką za swoim psem??
Kolejny plakat zawiśnie- Kupa Wstydu!, Psie sprawy Warszawy, a Skrzat rysuje KU PAMIĘCI...


- Mama, ti ta? ti ta?
- Co to synku? A... tego nikt nie wie, znaczy ja wiem, ale nie powiem... kosz na śmieci :-)


  KUPA MIĘCI
  MIĘCI KUPA
WPISAŁ WAM SIĘ SKRZAT- PSUBRAT


niedziela, 29 listopada 2009

Słowo na niedzielę- Odyseja kosmiczna 2030.

 Zeszłotygodniowe święto Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata sprowadziło na mnie niespodziewane radosne natchnienie.

Jak sprawdziłam geneza powołania tej kosmicznej uroczystości sięga roku 1925, ale cytując za portalem Wiara.pl wiemy, że ten zaszczytny tytuł zbliżający tego dobrotliwego Pana z brodą  nieco do świata USS Enterprise, to już wymysł czasów po Gwiezdnych Wojnach.

Jak czytamy odnośnie roku 1969- "aby to powszechne władztwo Jezusa Chrystusa podkreślić, słusznie nowa liturgia dodała do tytułu "Król" dopełniacz - "wszechświata". To dopiero w pełni wyjaśnia zakres Chrystusowego panowania."

W rzeczy samej.

Nie da się dłużej ukrywać, że według współczesnej doktryny kościoła Pan ten odtąd może być przedstawiany jak mówi, obejmując małego, zielonego ludzika: "Pozwólcie kosmitom przychodzić do mnie"...

Dla wątpiących, kpiących i nieuświadomionych dodaję, że zupełnie poważnie w dniach 6–11 listopada 2009 odbyła się w Stolicy Apostolskiej w tej sprawie konferencja.  Poruszono na niej fundamentalną kwestię tego, czy na innych planetach istnieć mogą formy życia.

A, że gdzieś pewnie istnieją, teraz modlimy się żarliwie i gorąco, abyśmy to my ich znaleźli pierwsi, a nie oni nas.



Ktoś kogoś musi przecież skolonizować, ucywilizować, zewangelizować i nawrócić, a w końcu zabić  zbawić ( tak miało być, sorki, Freudowska pomyłka )... Takie jest prawo historii i patrząc wstecz, na krwawe podboje naszych białych odważnych przodków, powinna zostać zwrócona sprawiedliwość dziejów.

No więc do biegu, gotowi, START!




 "Pius XXI, mamy problem!"

FINE...

sobota, 28 listopada 2009

NO COMMENT- Z dedykacją dla Zbója, mojego kochanego najlepszego doradcy...

Artefakty

Mamy w domu różne tajemnicze przedmioty, które tylko na pierwszy rzut oka mają oczywiste zastosowanie. Tkwi w nich jakaś pradawna zła magia. Moc tych artefaktów jest tyle wielka, co niebezpieczna....

Ostatnio Ejek zaskoczył mnie pytaniem o coś, co od dawna stało za szafą:
-  Ti to?...
- E... To deska do prasowania synku...NIE DOTYKAJ!

A to tylko jeden z naszej Potężnej Trójki.  Poznaj je wszystkie!
Zapraszam was do gry W ZBÓJOWYM LESIE, naszej osobistej RPG.
 / Korony władzy nie oddamy! /

Przesuń się 3 pola do przodu:

- Zbój! Tu jest chleb! Pamiętałeś?
- Nie!... Dotknij Skrzatku,  już zaczął wytwarzać ciepło!
...



Wyciągnij kartę przygody:

- Zbój, nie mam siły prasować...
- Olej to Skrzatku, to nie wesele.
...



Rzuć kością, żeby zobaczyć, co się wydarzy:

- Musimy ją wyrzucić!
- Szkoda trochę... Poczekajmy, aż odłamie się ostatni drut Skrzacie.


...

Uwaga na pułapki w grze!
Na obszarze KOMNATA ZARAZY. Jeżeli zdecydujesz się polizać kibel, automatycznie zamieniasz się w  ROPUCHĘ! O tej pory ruszasz się tylko o jedno pole i opuszczają Cię wszyscy twoi przyjaciele. Urok może zdjąć Wiedźma w WIOSCE za 1 mieszek złota.

piątek, 27 listopada 2009

Nie ma tego złego...co by na Allegro nie wyszło...

Ale się wkurzyłam na Allegro. Coś mi to przypomniało...

Niedawno czytałam taki atrykuł na Gazecie o tym, jak skutecznie stosować triki w sprzedaży, tak aby ukręcić jak najwięcej. Cel publikacji był jasny. Kupujący głupi jest, kilka psychologicznych sztuczek i zapłaci 3 razy więcej niż powinien. Dobra nasza!

Tipsy i Cheaty:
Nie koncentruj się na negatywach. Pisz słowo "bardzo dobry" zamiast dobry. Bądź świetnym marketingowcem, zachwalaj towar, niech głupki licytują ponad jego wartość- zarobisz!

Chylę czoła przed tym jakże pomocnym poradniczkiem.

Ale kurwa, za wielkim przeproszeniem, czemu mnie to spotyka?

Czemu ciężko zarobione przez Zbója pieniądze ( hehe wiem, wiem... moja praca jest nie do wycenienia :-) )
mam przepuszczać na coś, co tyle nie kosztuje? Co ktoś opisał źle, celowo wprowadzając w błąd, dając najlepsze fotki, żeby tylko nie wydało się jaki jest stan realny? Why, oh, why?

Właśnie jakaś baba mi wystawiła negatywa, bo napisałam jej w neutralnym komentarzu, że spodenki dla dziecka były sprane i wyglądały na zużyte- to znaczy, wywaliłam je do kosza. Tym samym było to wyrzucanie pieniędzy za coś, co miało być w stanie BARDZO DOBRYM...

Jak tu dyskutować jak odpowiedź brzmiała, że to nieprawda i sprane nie były, i NIE BYŁY NOWE...( to akurat było mocno widać ).

Szanowna Pani: NIE BYŁY NOWE I BYŁY BRZYDKIEEE! STARE, SPRANE, MOCNO UŻYWANE! Ja mam ładne dzieci, nie będą chodzić w takich śmieciach...

....

Tak samo było z rowerkiem. Pani numer 2 wyciągnęła ode mnie za niego ponad 100 złotych. Powinien kosztować połowę. Spłowiały na słońcu i do tego...

...notorycznie skręcał w krzaki! Skręcał tak, że bolały mnie ręce od kontrowania. Tak, że każdy spacer wyglądał jak rysuję:




A teraz Kochani Mistrzowie Marketingu: Pocałujcie Skrzatka w dupkę!
Całej reszcie Świata na odtrutkę, jutro obiecuję coś na bardzo wesołą nutkę!

Mam dość...

Dzisiaj jest taki dzień, kiedy nie mam siły...

 Nie mam siły wstać, nie mam siły rano pościelić łóżka, iść pucować wacikiem do ucha brudny bidonik Ejkowi, umyć z kupy pupę A- ha. Dzisiaj nie mam siły robić im w pośpiechu śniadania, zanim nawet zdążę wypić łyk kawy.
Nie mam siły zdejmować po raz 12 Małego ze wzmacniacza, po raz 10 iść myć zęby do łazienki z Dużym i pilnować, żeby nie jadł pasty...

A to dopiero początek dnia...

Posiadanie głupiego szefa, ponad opieką nad dziećmi ma tę przewagę, że na szefa zawsze możesz poprzeklinać, obgadać za plecami, odsmarować w mailu do męża. Możesz go zamordować w myślach, albo życzyć mu nie po chrześcijańsku, aby jego samochód spłonął...

Kiedy siedzisz z dziećmu, po prostu nie możesz się złościć. Nie możesz przy nich płakać. Nie możesz dać sobie odpuścić, bo jak poluźnisz cokolwiek, to cała misterna konstrukcja zacznie się sypać.

No i pamiętaj, nie chorować. Trzeba to sobie powtarzać co rano, jak pracownicy Amwaya- "chcę być diamentem". Będę wyrabiać swoje 110% dziennej normy. Będę najlepszą mamą, najbardziej cierpliwą.

Nie muszę dzisiaj poczytać gazety w internecie.
Poczytam jutro.
Ale dzisiaj już też nie mam siły pisać nic wesołego na blogu.
Nie mam siły, czy może tak być?...

Polacy od pracy!

 Kochamy pracować. Ciągle głodni naszego młodego kapitalizmu pracujemy na potęgę.  Pracujemy, mimo że dziecko ma 4 miesiące i trzeba je oddać opiekunce, pracujemy, mimo że należy nam się wolna niedziela albo i sobota. Pracujemy po godzinach, po własnym zdrowiu, po własnej rodzinie, na nowy samochód szefa i własne dobre samopoczucie. Mamy wyrzuty sumienia idąc na chorobowe, czytając gazetę w przerwie, aby nie zwariować, albo pytając się, czy możemy wyjść wcześniej, bo nasze kreatywne zadanie już skoczone, na co jeszcze tracić czas z innymi...

Problem jest taki, że pracować mniej u nas się nie da.
I broń Boże nie chodzi o to, że mniej jakościowo. Po prostu mądrzej, elastyczniej, nie tracąc czasu  na głupoty- w lepiej zarządzanej firmie.
Tam gdzie młoda mama może dzielić etat ( bo w domu jak małe zasną zrobi swoje pół dniówki ), gdzie szef rozumie, że aby być kreatywnym trzeba dać czasem sobie odpocząć i to przymusowo, albo, że pracownik, który wkłada całe serce w to co robi szybko się wypali, jeżeli zostanie wyeksploatowany za prawie darmo...

Wszyscy musimy gonić w tym wyścigu, bo jak kujony w klasie, przodownicy pracy i ich idiotyczne standardy oparte na samoumęczeniu to u nas norma...
Ale to nasz kraik...
Są jeszcze kraje, które są rajem na Ziemi. Jak taka Norwegia.
Tylko jak wczoraj doniosły gazety, i ten raj potrafimy zepsuć...

Nie dziwię się wkurzeniu Norwegów. Głupio, że wypracowywana latami kultura poszanowania pracownika i luźnego dystansu do pracy właśnie biorą w łeb, przez naszą głodną tyrania do nocy siłę roboczą.

Niestety, pracodawca jest jak dziecko. Nie zna pojęcia zaniżania standardów. On stawia na ilość, ilość, ILOŚĆ...

Całą grozę sytuacji przekładam sobie na domowe piekiełko. Takie, które właśnie obróciłoby w ruinę, wszystko na co 2 lata pracuję bez limitów godzin.... Bajka zaczyna się tak: Przychodzi do nas Pani Ciocia. Dobra Ciocia.


- Oj, mama nie pozwala wam już więcej oglądać bajek, A to nic, robimy co chcemy, oglądamy!
...

- Czemu mama wam rozcieńcza soki wodą. Cukier nie szkodzi, cukier krzepi! Pijcie moje cukiereczki...
...

- Oj, mama nie pozwala wam już jeść po kolacji słodyczy... A to przykro... Kto chce Mambę?

Kończy się to tak...
- Skrzatki, posłuchajcie mnie!...


Uff... na szczęście to tylko fantazja... Nie zazdroszczę Norwegom. E-e, ani- ani...

czwartek, 26 listopada 2009

Zarastamy...

Jakiś czas temu, szykując się na zimę, nad naszymi drzwiami uwił sobie pajęczynę skandalicznie tłusty pająk. Stopniowo obserwujemy ze Zbójeńkiem jak się powiększa
( zarówno on jak i jego sieć ).
Wiszą tam sobie na szczęście i nikomu nie przeszkadzają, poza listonoszem. Większy Skrzatuś tylko ciągle mówi pająkowi: Pa pa!...

A my tam ze Zbójem lubimy ten duecik.  Nadał naszemu wejściu do mieszkania unikalny charakter.



Czasami tylko mamy taką wizję- jak z Indiany Jonesa i świątyni zagłady- co będzie jak nam tam zupełnie zarośnie?

Najnowszy upgrade A- ha


A- ha się nam przeziębił. Łzy mu lecą z oczu, kaszle i potem płacze, bo go boli gardziołko. Mój biedny, malutki A-ha... Mimo wszystko nie traci wigoru i wykonuje po tysiąc razy swoje sztuczki popisowe...
Coraz to nowsze...
No właśnie, nawet nie wiadomo kiedy w tych małych skrzatkach zachodzą zmiany. Nagle widzimy coś, czego do tej pory nie prezentowali. Taki A-ha odkąd skończył rok i dwa miesiące błyskawicznie się czegoś uczy od brata.
A są to same przydatne rzeczy.


Ostatnie aktualizacje musiał pobrać dosłownie kilka dni temu. Zrobił upgrade z wersji 1.2 do wersji 1.3.

Dzięki temu już potrafi:

Wspinać się na komputer i wzmacniacz Zbója.



Kompulsywnie naciskać szufladkę na CD w wieży grającej...
i wkładać tam połamane płyty z grami....lub też inne przedmioty...






Wejść do szuflady na łyżki kuchenne i dorwać się do tłuczka...
 
 

...
Z lekkim przerażeniem czekamy na to co się wydarzy do czasu, gdy A-ha zrobi upgrade do wersji 2.0



środa, 25 listopada 2009

Ile lat można nie używać zmywarki?...

Ok... zrobię rachunek sumienia- nauczyłam się grać na Xboxie, opanowałam rysowanie piórkiem po tablecie, umiem wymienić worek w odkurzaczu... ale jednego już nie przeskoczę...

 Już 4 lata mijają jak zmywarka stoi tak, jak ją Pan Bóg stworzył.

Jakieś 1,5 roku temu zdjęliśmy z wewnątrz folię, aby zrobić rozpoznanie procedur. Kupiliśmy nawet tabletki do mycia naczyń z kuleczką w środku w technologii 4 w 1, albo już nawet 5 w 1
( Podobno super się błyszczą od tego kieliszki. Szkoda, że mamy tylko jeden ).
Z tego co pamiętam pierwsze reklamy, to za moich czasów 3 w 1 to był szał... Teraz kiedy świat poszedł do przodu obecny rozwój cywilizacji mierzymy już wskaźnikiem 9 w 1...
...no a my ze Zbójem nadal stoimy w miejscu...

... bo kiedy w końcu zdjęliśmy tę folię okazało się, że tam gdzieś pewnie trzeba popodłączać te przewody wszystkie. Piszę "pewnie" i w ogóle ta wypowiedź jest tak mało składna, bo sami nie wiemy. Nie starczyło nam odwagi, aby się przekonać...

No bo przecież to nie takie proste, jak mówią w reklamach.

Po pierwsze kontekst socjologiczno- poznawczy: Uruchomienie zmywarki wymagałoby od nas zwiększenia na nią naszych zasobów uwagi, które przy dwójce małych skrzato- skoczków są i tak nadwyrężone.

Kontekst zarządzania czasem: Wiem przecież, że te brudne naczynia, przez włożeniem  trzeba obmyć z resztek. Konsekwentnie i systematycznie zaraz po jedzeniu, aby nie zaschło. Potem trzeba poczekać, aż uzbiera się sterta, półeczki się zapełnią, aby o jednej godzinie, ekologicznie dokonać cudu zmycia.

Kontekst psychologiczny: Wstępne mycie, domywanie, wkładanie, wyjmowanie, pilnowanie, aby się nie zatkało, nie śmierdziało, nic nie zgniło... Nie, nie nie! Stanowczo za dużo tego....

Czarno to widzę... Nie stać nas na taką przewidywalność.

Skrzacie- z chaosu powstałeś, w chaos się obrócisz...



Tymczasem Zbój znalazł rozwiązanie naszej bolączki:


Mamy już gdzie ustawiać nasze "bogate aromaty z pełną życia soczystością i ujawnieniem kwiecistych odcieni, jak również anyżu i świeżego siana. Imponująco zbilansowane, z właściwym poziomem kruchej kwaśności, i zapachem dojrzałego owocu"... Poezja smaku ze stacji benzynowej...

Z czystej złości- Czyli bunt I klasa nad towarem II jakości.

 Kiedyś funkcjonowało u nas coś takiego jak druga świeżość. Ser tej właśnie kategorii był po prostu zepsuty. To samo tyczyło się mięsa i innych. W myśl zasady: wszystko się sprzeda! Ludzie jedli to potem w myśl kolejnej zasady konsumenta, że jak już za coś zapłacili i było napisane, że ma być dobre, to grymasić nie wypada...

Czasy się zmieniły... a my nadal potulnie jak te baranki dajemy sobie wciskać II świeżość, II jakość i promocje bez okazji.


Już dawno zdecydowałam się  zabrać głos w tej sprawie.
 Bo jak to ze Skrzatem bywa motywacja do buntu jest i to silna.


 Dla wszystkich jest swoistą tajemnicą poliszynela, ale chyba za rzadko się o tym przypomina, że jak przetestowałam i ja i moja mama i pewnie tysiące innych osób, są u nas na rynku produkty produkowane przez duże koncerny, które różnią się jakością od ich odpowiedników dostępnych na Zachodzie.

Może nie denerwowałoby mnie to tak, gdyby nie namacalne dowody! 

Czemu, gdy pójdzie się na bazarze, do budki z dobrem przywiezionym z Niemiec, to człowiek czuje się jak w innym świecie. Kawa Jacobs nareszcie nabiera smaku, Lipton przestaje być najohydniejszą herbatą świata, proszek do prania zaczyna prać lepiej niż Dosia, płyn do płukania inaczej pachnie...no i dla mnie temat na czasie: Pieluchy Pampers!



A jest tak: producent ich kreuje się na jedyny "oczywisty" wybór w Polsce, najlepszy, najprzyjaźniejszy, w ogóle "najfajniejszy" jaki może być.
Wychodzi na przeciw oczekiwaniom mam i mokrych pup ich dzieci- w teorii.

W praktyce pieluszki Pampers, które mamy w sklepach, na zachodzie stoją dostępne po niższej cenie, w opakowaniach "Huge- huge- maxi pack" i są oznakowane logo: Baby Dry- stara technologia produkcyjna, nadal dobre, ale za to tańsze. Dla berlińskich średniaków- biedaków. U nas opakowane jak produkt  z bajerem, najnowsze osiągnięcie w trosce o nasze dzieci.
Nie wspominając o cenie naszej II jakości- jest ona porównywalna do ceny w euro, niestety nasze zarobki jeszcze nie.

 I tak jest z wieloma rzeczami. Mamy mniej pieluszki w pieluszce, kawy w kawie, proszku do prania w proszku do prania itd. itp. …
Czemu?

Dlatego, że zgodnie z filozofią i kalkulacją koncernów jesteśmy mniej wymagającym rynkiem- czytaj: skoro brak jest dla ich produktu konkurencji, to taki "półprodukt" na półkach wydaje się być super.

To nie oznacza jednak, że to co dostajemy jest wystarczająco dobre.
Trudno się domagać siateczki na wyściełaniu pieluszki czy mocniejszych pasków, jeżeli nie wie się, że gdzieś na świecie to jest norma w tym produkcie.
Reklamy karmią nas przekonaniem, że lepiej już być nie może. Co jest prawdą dopóki świat kończy się na Odrze, a dalej już tylko żółwie i słonie podpierają krawędź Ziemi.

Tutaj niestety panują inne standardy i nie oszukuję się, że ktoś z producentów się do tego przyzna. Jedyne co usłyszymy, to, że za przeproszeniem: gówno prawda, towary u nas są inne ponieważ badania pokazały, że mamy...inny gust!

Tylko, kto z was tak naprawdę woli gorzej piorący proszek lub codziennie tęskni za herbatą z PRLu?... to podobno z sentymentu za starym dobrym- wstrętnym smakiem polski Lipton jest tak niepijalny...

wtorek, 24 listopada 2009

Mój kumpel Zbój...





Oto ja i mój kumpel Zbój... mamy dwójkę dzieci.

Jak to w bajce, klasyczne definicje nas się nie trzymają.

1. Małżonek brzmi strasznie, a poza tym wszystkim, w naszym mieście trzeba mieć ślubną sesję, na moście Świętokrzyskim...- na razie odpada...

2. Nie narzeczony- bo w tych czasach, to nic innego, tylko poważnie brzmiąca forma przekładania w czasie nieuniknionego- ślubu...
( patrz punkt pierwszy )

3. Nie partner- bo co to za partnerstwo, jak to Zbój ma maczugę. Z każdej dyskusji wyjdzie zwycięsko.

4. Nie chłopak- Bo jak się jest Zbójem i ma taką brodę i włochatą klatę, to chłopak nie pasuje.

...Więc zostaje Kumpel. Kolega jak trzeba. Mój Zbój.

Mogę się na przykład teraz z niego pośmiać i się nie obrazi:
Obrazek poranny, Zbój przychodzi z zakupów. Przynosi świeży chleb, konfitury, serki, pomidory. Kładzie na blacie... Potem patrze, Zbój myszkuje w lodówce!
- Czego tam szukasz Zbój??
- Aa... czegoś na śniadanie...
- I co?
- No nic nie widzę... Trudno... ( a na blacie?! )
I wychodzi do pracy...
Zbój, twoje śniadanie!
...


 Taki to jest Zbój, śmieszny kumpel mój.

Nocne gotowanie z Janem Tuwimem.

 ( Wczoraj około 22 wieczorem )

Położyła Skrzatka na stole:

2 słodkie ziemniaki,
bakłażana,
zieloną fasolę,
cukinię,
paprykę,
marchewki,
cebulę,
pieczarki
i groch!...
Och! Zaczęły się kłótnie,
Kłócą się okrutnie:
kto z nich większy,
a kto mniejszy,
Kto ładniejszy,
Kto zgrab... < ZAMKNIJCIE SIE WSZYSTKIEEEE !!! >
Głupie warzywa! Ciach, ciach, ciach!...




Nakrzyczałam się, że strach! Pokroiłam, do garnka wrzuciłam, cisza, spokój...uff


 Ładny byłby wierszyk, gdyby nie to, że to proza ( życia ). Gotowanie w nocy jest wykańczające, usypiające i co tu nie mówić denerwujące.
Trochę mi po fakcie głupio wobec tych warzyw, że tak dałam się ponieść emocjom. Chciałabym je jakoś przeprosić, ale od pół godziny pokrojone duszą się w  pomidorach i hinduskich przyprawach. Mogę je potem tylko zjeść z apetytem jako zadośćuczynienie.
Warzywka kochane nie bierzcie nic do siebie, tylko gotujcie się smacznie...

 Wasz Skrzat.


PS. Super wyglądacie w tym garnku, Naprawdę, szczerze! Każde jedno.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Zbój sobie nagrabił...

Próbuję zachować spokój ducha... w tak pięknie zapowiadający się dzień...


...ale nie potrafię.... - Zbój!!! ...

                      .... ZNOWU NIE WYNIOSŁEŚ ŚMIECI!!!!!.....

Gryzł duży małego, a teraz gryzą jego...

Mały A-ha ( lub A-ha-ha ) odkąd się urodził był  braciszkiem do rozśmieszania.
Stąd jego imię. Tak robił Ejek, żeby wywołać uśmiech na małej buzi.  - A-ha! i już :-D

Był też niestety braciszkiem do gryzienia...

Jeszcze pół roku temu:



 aż do czasu...






Teraz Mały nie ma litości. A Duży nie zna ani dnia, ani godziny, kiedy może spotkać go odwet.
 - A-ha-ha!...sio! sio!
 Bo, kto się śmieje... ten się śmieje ostatni! :-D

niedziela, 22 listopada 2009

Słowo na niedzielę- równania i nierówności

 Wczoraj komentarz do mojego bloga zostawił mój Kolega. Znamy się z czasów dosyć smutnych, kiedy to nasze mamy poznały się leżąc razem na patologii ciąży. No, ale skoro urodziliśmy się w miarę zdrowi na ciele i umyśle, to nie ma co dramatyzować tych okoliczności.

 Łączy nas chyba jakaś trauma tego czasu, bo jego wczorajszy komentarz dotyczy oczywiście wątku najbardziej prowokacyjnego, czyli gejów i księży.

Zbiegło sie to równocześnie z dzisiejszym hucznie obchodzonym ( na razie jedynie na tej planecie )... świętem Chrystusa Króla Wszechświata!!!... (  co za zasięg- to już zakrawa o SF! )...

I tak mi się smutno zrobiło...Blado musi ono wypadać z perspektywy międzygalaktycznej, skoro nawet na swoim ziemskim podwórku mamy problem z tolerancją.
Sama nie wiem jak wytłumaczymy tym zielonym ludzikom, które przylecą z kosmosu i wyglądać będą jak z reklamy witaminek Marsjanek, że taki Pan Jezus jest  aktualnie ich samozwańczym królem, a do tego jego żyjący jeszcze gorliwi wyznawcy nie lubią inności. Tej zielonej w postaci kosmitów również.

No, ale do rzeczy...
Kolega ośmielił się zapytać, czy oby księża i geje to nie jedno i to samo?
Niech będzie wstyd koledze za to haniebne uproszczenie i prowokatorski ton.

- Drogi Kolego...Odpowiedź na twoje retoryczne pytanie brzmi:
I TAK, I NIE... Zależy jak się patrzy.

Za ilustrację posłużą mi proste równiania oraz sylogizmy. Zapraszam do rozwiązania. Dwie pierwsze przesłanki są zawsze prawdziwe. Pytanie czy prawdziwa jest konkluzja.

Sylogizm 1.
Stefan jest księdzem.
Stefan jest gejem.
Ksiądz może być gejem.
                                      ( Prawda czy Fałsz? )

..................................



Sylogizm 2.
Marek jest gejem.
Geje nie mogą być księżmi..
Marek nie może być księdzem.
                                      ( Prawda czy Fałsz? )



...................................

Sylogizm 3.
Marek jest gejem.
Geje są w Polsce dyskryminowani.
Marek jest w Polsce dyskryminowany.
                                            ( Prawda czy Fałsz? )

........................................

 
Sylogizm 4.
Stefan jest księdzem.
Księża mają w Polsce raj.
Stafan ma w Polsce raj.
                                             ( Prawda czy Fałsz? )



KONKURS DLA CZYTELNIKÓW: Na odpowiedzi do sylogizmów czekamy do 25 grudnia włącznie. Przewidujemy tęczowe nagrody i uścisk tolerancji od Skrzata lub Zbója ( nawet jeżeli będziesz księdzem )...
ZAPRASZAMY!


sobota, 21 listopada 2009

PONIEDZIAŁEK- z cyklu "Złota myśl Skrzata".

 Chciałam wziąć na weekend wolne od bloga i uraczyć was czymś świeżym dopiero w poniedziałek. No ale jak to bywa, zupełnie niezależnie ode mnie wydarzyło się coś...
 Jakiś geniusz wymyślił wspaniałą rzecz na facebooku. Aplikację "Mądrości Paulo Coelho"!

Dzięki niej nie tylko zmądrzałam, ale i wylosowałam sobie kolejny cytat z cyklu pod patronatem Mistrza Vonneguta! Poruszył mnie on i zmusił do pilnego działania. Wszak zostały tylko dwa dni do...tego DNIA!

A złota myśl na dzisiaj brzmi następująco:

"Poniedziałki się zdarzają. Nikt ich nie uniknie."...





Nie wiem tylko czy motto cyklu ( "W nonsensie siła " ) jeszcze obowiązuje, skoro jest to cytat, że tak powiem niezwykle logiczny i mający głęboki sens, tym bardziej w świetle tego co wyczytałam w ostatniej "Polityce"???
Barbara Pietkiewicz pisze tam o czymś takim jak iluzja kontroli. Tekst tyczy się co prawda hazardzistów ( no ale życie to hazard i to na całego ) i mówi o złudnym poczuciu wpływu na swój los u graczy.
Ma on zależeć w 18 proc. od przypadku, w 37 proc. od umiejętności, a w 45 proc.od szczęścia-
tej tajemniczej nieuchwytnej siły. Albo się ją ma, albo kiła mogiła...

No więc tak sobie myślę o tym i myślę  w obliczu nadchodzącego poniedziałku...

Czy rzeczywiście łudzę się, że kiedyś uda mi się wywinąć?

Może jak poznam mechanizm wielkiej ruletki wrzechświata- ten system który przydziela nam dni tygodnia, i będę mieć 100 procent z możliwych 45 procent szczęścia danego dnia- to może poniedziałek...
nie nadejdzie?...


"Raz skrzatu śmierć" jak to mówią. Jeszcze dwa dni i się przekonam ...Zakasam rękawy i zmierzę się, co tu ukrywać, z kolejnym PONIEDZIAŁKIEM!

piątek, 20 listopada 2009

Tata Skrzata

Mój tata dzisiaj zaczął googlować! Nie jest to pierwsza jego zaskakująca przemiana ( ostatno zgolił też wąsy, kiedy odkrył, że od 20 lat są już niemodne ), ale na pewno jest to przemiana najbardziej spektakularna.

Tata Skrzata był bowiem do tej pory, jakby to powiedzieć- mocno opóźniony jeżeli chodzi o komputeryzację ( mniej więcej tak samo jak jego wąsy- swoista włochata kotwica  zarzucona w przeszłość ). Od tych spraw miał sekretarki.


 Dzisiaj licząc już od rana, przesiedział pierwsze 9 godzin w życiu przed komputerem swojej żony, a mojej mamy.
Zaczął przegooglowywać całą historię najnowszą. Zostało mu jeszcze około 800 000 interesujących go zapytań do zadania...


 

Jeżeli kiedyś będzie to czytał:
Pozdrowienia Staruszku, jestem dumna!

... nie pasujesz?? WSZYSTKO PSUJESZ

Mój blog może obserwować pewna grupa znajomych. Ta, co do której uznałam, że okoliczności raczej nie zmuszą mnie, aby ich dosadnie sportretować w skrzacim świecie.  Dobrze trzymają pion, nie stracili poczucia humoru i nie ujmując innym są, jakby to rzec...normalni?

A może właśnie nienormalni...

Problem w tym, że smutnawa okoliczność dorastania do lat 30- stu, która nas teraz spotyka wiąże się z jedną zasadniczą zmianą. Większość naszych dobrych znajomych ( z czasów jeszcze przedszkolnych, podstawówkowych, szkolnych albo studenckich ) wchodzi w etap regresji do bylejakości.
Im bliżej trzydziestki tym bardziej nie wypada być już szalonym, spontanicznym, lekko awangardowym.

Model mainstreamowy:  kotletów smak- sakramentalne tak -kościółek - paciorek - kochanie przygotujmy się na  dzieci - kupmy mieszkanie bo frank w dół leci- The end ( Dead end ).

I nagle, mimo, że znamy się 25, 15, albo 10 lat okazuje się, że biorąc pod uwagę nasze wartości życiowe zamieszkujemy kompletnie różne planety.

I uwieżcie mi, nie czepiam się tego, że ktoś chodzi na szpilkach, a ja w trampkach.

Na przykładzie: poznasz przyjaciela swego... po ślubie jego.



Koleżanka powie:
-Wszystko mam już w głowie: Na mój wieczór panieński, chcę mieć striptiz męski. Czy mogę być w białym welonie, czy też mnie piekło pochłonie? Nie jestem taka niewinna, lecz nie chcę czuć się inna...a ty jak masz być w kościele, to pomódl się w niedzielę, no i idź do spowiedzi, bo diabeł w tobie siedzi...
 / O nie, wymówki znaleźć nie zdąrzę /  Przyznam: - Ale nie wiem, czy za wszystkim nadążę?
- Wiedziałam, że nie pasujesz! WSZYSTKO PSUJESZ!


...


- Zbój przyjacielu, pojawisz się na weselu?
- Jasne stary! Dawaj namiary!
- Mam tylko jedną prośbę, zrozum i  nie rób miny... Nie zabieraj maczugi do limuzyny!...
- Yyy....








Państwu Młodym na nowej drodze życia życzymy serdecznie WSZYSTKIEGO NORMALNEGO!

czwartek, 19 listopada 2009

Złota myśl Skrzata na dzisiaj...

Otwieram nowy cykl- Złota myśl Skrzata-  Patronuje mu Kurt Vonnegut ( "W nonsensie siła!" ).

Wybrałam dobry cytat na dziś.
Kto potrzebuje oderwania od rzeczywistości niech zastosuje w praktyce. Wyjęty został ze skarbnicy rad na dobre życie pod wymownym tytułem: Niebo na Ziemi...
( Pozostałość po mojej próbie podjęcia pracy, w której chciano bym ten twór reklamowała w sposób nieetyczny i niejawny no i całkowicie niezasłużony).
Autor: Konrad Milewski- domorosły prorok i cudotwórca.

Oto on:


 "Chwyć pług i patrz przed siebie. Zrób pierwszy krok. Idź."



"Pchaj pług swoich Marzeń, mając go zawsze przed sobą, niech rozstępująca się przed Tobą ziemia układa się w prosty wąwóz zdecydowanych wyborów..."


Hahaha...Dzisiaj mój wybór nie jest prosty.
- Dzieci, idziemy na plac zabaw czy pod żyrafę?


I kto mówi, że macierzyństwo to nie jest orka?  ;-)



Rzecz o porannej kawce

Zbój poszedł przedwczoraj rano do zagajnika i kupił mi kawę rozpuszczalną, jak  go prosiłam.
( Zbója należy chwalić za udane zakupy, bo nawet mimo napisanej listy coś może mu umknąć- najczęściej dlatego, że jak twierdzi jest zmęczony. Ja myślę, że to dlatego, że jest Zbójem. Jakby się urodził Skrzatem to by nie miał z tym problemu )...

Lektura etykiety ( tak tak, już wiadomo co lubię ) dostarczyła mi ciekawych informacji. Otóż jest to kawa z efektem pianki!

Pewnie nie uniknę powtórzeń, ale zacytuję jaką wizję rozsiali przede mną producenci:

"Bogaty smak, delikatna pianka"...
"Aromatyczna kawa z naturalną kawową pianką"...
"Aksamitna warstwa pianki delikantnie uwalnia pełnię smaku"...


To słowo pojawia się tam, aż 3 razy. To musi być coś ważnego, czuję drżenie niecierpliwości... do dzieła! Musi się udać!

( Na tym etapie nawet nie podejrzewam, że zamienię się w alchemika próbując uważyć tę kawę tak jak sobie marzę )...




Dzień 1. Próba 1.
Moja tradycyjna metoda przyrządzania kawy nie przyniosła pianki. Nasypałam kawy, nalałam zimnego mleka ( aby nie dostać raka ) i dolałam wrzątku- po piance ani śladu.

A niech to!
Jedna kawa dziennie.
Kolejne podejście dopiero jutro.

Dzień 2. Próba 2.
Jeszcze raz przeczytałam instrukcję na opakowaniu. Woda ma być gorąca, ale nie wrząca ( aby nie dostać raka ).
Nie chce mi się czekać, aż przestygnie, bo dopiero co wyłączył się czajnik, więc w osobnym kubeczku mieszam wrzątek z odrobiną zimnego mleka. Jest gorące. Zalewam kawę... pianki nie ma...

A niech to!...Do jutra :-(

Dzień 3. Próba 3.
Może jednak zaleję wrzątkiem? Zwiększam ryzyko raka, ale przetestuję hipotezę badawczą, że aby uzyskać piankę trzeba lać ukrop.
W międzyczasie próbuję się przyjrzeć obrazkowi pianki na opakowaniu. Muszę zweryfikować czy nie mam zbyt wysokich wymagań. Wizualizacja wyraźnie pokazuje: w środku mają być bąbelki, po bokach jest taki kawowo brązowy kożuszek.


Czy ja coś wcześniej przeoczyłam?

Ok, sypię kawę, zalewam tym wrzątkiem.... ( najwyżej dostanę raka )... No coś tu jest, takie lekkie szumowinki!
Przypominam sobie, że normalna kawa rozpuszczalna nawet tego nie ma. To więc to jest ta pianka? Dolewam mleka, mieszam. Pozostaje ławica bąbelków na środku. Po kożuszku ani śladu...


Tak więc to jest to?
Udało się, chyba...

Nie potrafię sobie przypomnieć czy może jednak moje zbyt wysokie oczekiwania kazały mi zignorować przy 2 poprzednich próbach tę skromną piankę, ale jednak piankę???

A niech to!

Muszę powtórzyć procedurę. Nie chcę dostać raka, nie mogę lać wrzątku! Może jednak w dniu 1 i dniu 2 też było to coś co teraz widzę. Czyli pianka, pianka, Aaaaa!

środa, 18 listopada 2009

Upadek kontrkultury...




Mamy ze Zbójem swoje mroczne sekrety. Jeden jest taki, że z pozoru lekko alternatywni, w głębi duszy jesteśmy pożeraczami popkultury. Tego nie widać na pierwszy rzut oka. O tym trzeba wiedzieć.

 Zbójowi ten sekret tak ciążył, że któregoś dnia zdradził go koledze z pracy. Nie wiem jakich użył słów, ale przyznał się do wszystkiego.

Tego, że wieczorami oglądamy ( w porządku od najmniej kompromitujących ):
- Dextera - 4 sezon jest już jak jedzenie swojego bełta- wszystko już było, ale spróbujmy przemielić jeszcze raz.
- True Blood - na razie rozczarowują nas braki autentycznych Luizjańskich plenerów, tylko studio i studio...
- Top Chef - do reality show kulinarnych nie mamy żadnych ale, jedzenie obroni się zawsze.
- Hells Kitchen - Fuck me! jak by powiedział Gordon Ramsay
- Project Runway - Hi Haidi! Wzdychamy widząc spełniający się amerykański sen.
No i chyba to co Zbója boli najbardziej: TA- TAM! ( fanfary )
- America's Next Top Model! ANTM... Wanna be on top?... Ukoronowanie naszego upadku.

Nie jest to co prawda ta sama skala zawstydzenia, którego doświadczyłam oglądając z siostrą jednym okiem "Na Wspólnej", ani wtedy kiedy próbowałam naśmiewać się ze Zbójowej dawnej miłości do serialu "Przyjaciele".

Przy tym co teraz oglądamy wszystko blednie. My też.
...

- To co dzisiaj robimy?
- Nie wiem
- Ja też nie wiem...
- No to może coś obejrzymy?...
- Ee...nic nie ma...
- Americas Next Top Model!


No comment :-)

 
 

Kwadratura Zbója- czyli o niechybnych skutkach upływu czasu...

 Pisałam wcześniej w poście o tym, że Zbój się podśmiewał z mojego blogowania. Teraz ja będę się podśmiewać z niego :-P...

 Wszystko dlatego, że użył chwytu poniżej pasa Skrzata i porównał mnie pośrednio do wspomnianej nieapetycznej bohaterki filmu "Julie i Julia". Te całe 20 minut obejrzanego filmu dostarczyło nam jeszcze jeden temacik do niezwykle poważnych rozważań...

 Otóż wspomniana obła bohaterka kończyła 30 lat! Był to dla niej dramat i czas wielkiej próby. Tak przynajmiej sugerowała scena, kiedy miała ona zdmuchnąć świeczki na torcie. Było jej ciężko. Jej filmowe koleżanki robiły kariery, były umalowane i uczesane a ona...
No dobra, nie będę się pastwić bo potem nasza antybohaterka mimo to odnosi sukces... a ludzi sukcesu już nie wypada krytykować za włosy...

 Refleksja na poły filozoficzna po filmie jest taka: Kwadratura koła! Do jakiego momentu przekształcając figury kwadrat jest jeszcze kwadratem, a kiedy dalej upodabniany zaczyna być już kołem?

Kiedy nasi znajomi, silni chłopcy chwalący się przed kolegami najładniejszymi mięśniami brzucha i nasze zadbane koleżanki zaczynają być tymi ciociami i wujkami w nieokreślonym wieku i nieokreślonym stroju, których mijamy na ulicach? Ta 30-stka to taki straszny czas obserwowania jak nasi już nie 20- letni znajomi zaczynają swoją potworną transformację.
Czemu tak trudno ocalić im w sobie pozostałości tego dawnego silnego chłopaka i ślicznej dziewczyny?

Specjalnie dla Zbója wizualizacja jego metamorfozy. Co prawda w kwadraturze ( prostokąturze raczej ) mu do twarzy, z biegiem dekad będzie się robił okrąglutki. O ile przestanie ćwiczyć.

 
Jakby to podsumował dialog bohaterów filmu Pixara "Potwory i Spółka":
- Mike, chcesz być już zupełnie okrągły?!?
- Stary, ty lepiej spójrz na siebie, masz figurę zamrażarki!...

Czytajcie etykiety!




Czytajcie etykiety na jedzeniu. To nie żart.

 To, że nie ma wystarczająco mięsa w mięsie, a co dopiero w parówkach wiemy wszyscy. No ale nie wszyscy przeżywają taki szok jak ja po kupieniu syropu malinowego Herbapol ( dobra firma, zioła, leki, te sprawy ) z apteki, kiedy to przeczytałam na etykiecie, że soku z malin jest w nim 0,25%! Reszta to sok z aronii, bardzo zdrowych nomen omen, ale jednak... Mama zawsze powtarzała, że malinki są dobre na przeziębienie, może to jednak o aronię chodzi?

No a z innej beczki. Czemu filety śledziowe a'la matias mają w składzie sól, cukier, substancję konserwującą oraz o zgrozo dojrzewacz do matiasów! Co to jest do cholery? Myślałam, że taki śledź to taka ryba z beki, zasolona tak, aby nic się jej nie imało. Dlatego to to trzeba moczyć godzinę itd... mylę się prawda? Odechciało mi się śledzi...

A wiecie czemu danie ratunkowe czyli frytki z worka mimo, że są głęboko mrożone jedne zawierają konserwanty a inne nie? W sumie to i tak wszystko jedno, bo podobno eksperymenty na małpach pokazały, że od tłuszczów trans puchły szympansy! Tyle zapamiętał Skrzat.

A glazura na rybie? Ładna, błyszcząca rybka z zamrażarki. Kupujesz do gotowania worek ważący 1 kg dostajesz 0,75 kg ryby i resztę wody! Szybko modyfikujemy przepis! Wstawiamy do piekarnika, dodajemy więcej warzyw, lejemy sos sojowy, z tej szklanki wody z glazury akurat będzie sos! Wspaniale...

To są przykłady które wyciągam tak na szybko, z głowy. Wnikliwe śledztwo pokaże przerażającą prawdę. Kiedy czyta się etykietki niektórych towarów konsumpcyjnych to dosłownie odbiera chęć do konsumpcji...

Ale spuentowałam...

Ejek i Titek

To mój starszy synek Ejek.

Rano byliśmy z chorutkiem u lekarza. Wytłumaczyłam mu, że Pani doktor zbada jego chory nosek. Mały wszystko zrozumiał, nie płakał. Pukał się paluszkiem po nochalku i mówił "ciocia to, to" i "baby". W tłumaczeniu: Pani doktor ma zająć się noskiem, bo w nim jest katarek.

 Towarzystwa w gabinecie dotrzymywał maluchowi jego Szczurek Ratatujek.  Kiedyś zwany Ti -ti, teraz gdy imię dorasta razem z moim dzieckiem to Titek. Najukochańszy Titek na Świecie.

wtorek, 17 listopada 2009

Uroki dziecięcego mycia zębów

Mniejszy skrzatek ma 7 ząbków, większy ma około 16. Trzeba o nie dbać.

W tych staraniach moje dzieci uzależniły się od szczotkowania. Każdą inną mamę pewnie by to cieszyło, ale u mnie sprawa przybiera niepokojące rozmiary...

Gdy tylko otwieram drzwi do łazienki słyszę tupot małych nóżek a potem błagalne: Yyy Yyy!

Tak mniej więcej wygląda najmłodszy skrzatunio w akcji:

Yyy...

Zbój się ze mnie śmieje

Jak wspomniałam mu o pomyśle pisania bloga powiedział z uśmiechem, że to zupełnie jak ta Pani, która jest bohaterką filmu "Julie i Julia". Co prawda jej blog był poświęcony kuchni i oparty na przepisach słynnej Julii Child, ale sama Pani była okazem jakoś tak ekranowo nieapetycznym, że aż mnie ukuło to Zbójowe porównanie.
 Tym bardziej, że na filmie wytrzymaliśmy 20 minut. Wypędziło nas oprócz drętwych dialogów i nieapetyczności Pani wszechobecne mlaskanie. Symfonia mlaśnięć. Mlaśnięć gastronomicznych i erotycznych, brr...
Pan, który w filmie grał Pani chłopaka chyba miał o swojej partnerce z planu takie samo zdanie jak ja, bo był biedny tak nieprzekonujący w swojej udawanej namiętności, kiedy łapiąc ją w pasie z mlaskiem wbijał się ustami w jej usta...

 Dobrze, że wyszliśmy. Po większej dawce żaden pocałunek i żadne jedzenie nie smakowało by już dobrze.


Moja urażona duma kazała mi zemścić się na Zbóju publikując to:



Powiesiłam taki obrazek w łazience. Jest gwoździem do trumny w dyskusji o moim nieskładaniu rzeczy z pralki. Zbój powiedział, że jak ludzie zobaczą, to sobie pomyślą, że jest jakimś psychopatą. Fakt: nie zwraca się do mnie w ten sposób. Fakt: byłam zła, że w ogóle mi zwraca uwagę..Ehh...oto efekt zadzierania ze Skrzatem.

 Przypomniało mi się coś co zrozumie tylko moja siostra ( Do kanara: - ależ Skrzatowi, mandat? ) 


Na fejsbuku szczerość nie popłaca

Mogłam ugryźć się w język, a raczej palec piszący po klawiaturze, no ale nie zrobiłam tego...

Zupełnie niezamierzenie sprowokowałam kogoś do wybuchu emocji na facebooku. Wkroczyłam bowiem ze swoim skrzacim zdaniem krytycznym na grząski grunt rozmów o noszeniu dzieci w chustach.

Ja- Skrzat ateista- czy to chodzi o religię dominującą w kraju, chustoreligię czy cudowne diety i inne metody na zaklinania wiecznego zdrowia i szczęścia ( czyli cały New Age'owy bełkot, który jest moją perwersyjną fascynacją ) to jestem wyjątkowo odporna na próby przesłaniania mi rzeczywistości przez ideologię.

Afera zaczęła się niewinnie.
Wymknęło mi się moje prywatne zdanie na temat chust, które ubrałam w takie oto słowa:
" ja też kiedyś chciałam się wciągnąć do tej chustowej mafii...tyle, że zaczęło mnie męczyć udawanie, że jest to idealny sposób noszenia. Długie chusty po zawinięciu wyglądały jak psu z gardła wyciągnięte. Z każdą coś było nie tak...  Dla mnie im mniej tym lepiej."

Ok. przyznaję. Świat by się nie zawalił gdybym siedziała cicho. Wiem wszak, że chustowyznawcy, jak wszyscy radykałowie, są niezwykle czuli na każdą najmniejszą krytykę ich sacrum. Coś mnie jednak podkusiło, aby napisać o moich doświadczeniach, mimo iż nie miałam zamaru się z nikim licytować na słuszność światopoglądów.

Wywołałam wzburzenie: "nie rozumiem, o co Ci chodziło z tym udawaniem?

... tu nie ma co udawać, wystarczy spojrzeć na ułożenie ciała dziecka, nózki, kręgosłup."

Ble ble ble...
Do chuja z takim dialogiem.

Na facebooku szczerość nie popłaca. Tyle chyba ma wspólnego z realnym życiem.
Ubieramy w okrągłe słówka kolejne pochwały dla cudzych fotek i złotych myśli.

Postanowiłam zostać oportunistką. Jak wymaga etykieta przeprosiłam koleżankę. Ukorzyłam się.
Wyobraźcie sobie, że dostałam za to swoistą pochwałę od niej: "oki:) - dzięki za wyjaśnienie!
buziaki:)
!"

Teraz mi lepiej

Epitafium dla chust. Ciagle defasonującego się kołtuna materiału, który tylko na folderze reklamowym wygląda gładko, a panie z uśmiechem jedną ręką wyciągają z niego dziecko w tą i z powrotem. Ja to robiłam 15 minut przy lustrze, z asystą Zbója oczywiście...

Skrzat a sprawa krzyża


Zaczęło się ode tego, że dostałam na facebooku informację o akcji Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Oczywiście swego czasu ochoczo przyłączyłam się do ich grupy, za co może właśnie spotkała mnie kara w postaci kasacji bloga.

Nagrabiłam sobie...

Wracając do sedna. W PSR apelowało o poparcie dla szczytnej akcji protestacyjnej wymierzonej w krzyże w klasach. To coś dla mnie! Wszak wychowuję dwójkę nieochrzczonych synów z nieformalnego związku...

Co prawda jak coś wisi to nie mówi. Bardziej boli mnie osobiście fakt, gdy ksiądz przychodzi w szkole "na rozmowę" z dyrektorem, aby potem klaskać kiedy dyr tańczy, tak jak mu Radio Maryja zagra.

No więc tak szczerze to radość z przeprowadzenia tej akcji znalazłam w czymś innym. Oto bowiem nasz Najwyższy Pan Prezydent w swoim wystąpieniu 11 listopada zapewnił w imieniu narodu, że nikt u nas w Polsce o zdejmowaniu krzyży nawet nie myśli.
O nie!... Co prawda nie mamy ze Zbójem telewizora właśnie za sprawą Pana Prezydenta ( zwanego dalej w skrócie PP ) oraz innych podobnych mu poglądami i posturą indywiduów, ale uwierzyłam w notatkę SPR, że w istocie takie słowa padły.

Uradował mnie dodatkowo komunikat o realnej, choć mało prawdopodobnej szansie na otrzymanie odpowiedzi na mój list z Kancelarii PP.

Fakt faktem, podpisałam się imieniem, nazwiskiem, a nawet swoimi dziećmi ( choć muszę oddać sprawiedliwość, że ich akurat o zdanie w kwestii krzyża nie pytałam ). No i dodałam co nieco o tym, że chcę dla moich skrzatków, aby żyły w Państwie nowoczesnym,  tolerancyjnym i otwartym na różnorodność z czym PP i IV RP mają raczej nie po drodze.

Po głowie chodzi mi myśl...
Gdyby któryś z moich synków pewnego dnia oznajmił, że jest gejem, to powiedziałabym: ok, synu.
Nie wiem jak przeżyłabym fakt, że któryś z nich chce zostać księdzem...

Bunt czas zacząć...

Zbój mówi, aby mnie pocieszyć, że jak jemu wetnie cały dzień roboty, to się nie przejmuje. Podobno za drugim razem wychodzi lepiej. Eh...

To ma być wyraz mojego skrzaciego buntu. Ale czy można buntować się siedząc w miejscu? W swoim skrzacim na codzień? Kiedy wszystko jest niby w porządku, bo na reszcie, kiedy wkładam w coś całe serce, następnego dnia dostaję z nawiązką. Tak to jest z dziećmi. I tak jest kiedy zaczyna się coś tworzyć.

Czasem tylko ze Zbójem łapiemy się na tym, że gniecie nas trochę jakieś niewygodne w tej chwili marzenie. Takie coś na wyrost, ponad możliwości...Jak to, aby zamienić wynajmowaną nowoczesną dziuplę na wynajmowaną 2 pokojową jaskinię , najlepiej z ogródkiem, tak z 50 metrów. Te 500 złotych miesięcznie dzielące nas od tego marzenia jest na razie przeszkodą nie do przeskoczenia. Więc oto staję ja- Skrzat, który postanowił wytkąć Światu to, co go uwiera!

To jest mój Bunt- Blog. Skrzaciego średniaka ze skrzaciej klasy średniej o naszej wspólnej rzeczywistości. Widzianej z perspektywy naszej bajki.



Bohaterowie? Staramy się żyć małymi przyjemnościami, nie narzekać, nie użalać się, nie szarpać tam gdzie nie trzeba. Mamy siebie i nasze proste marzenia- jak na przykład po grze na Xboxa na gwiazdkę- Dragon Age..Mmm...  Tak, aby się oderwać trochę...  No, a jak nie w tym roku, to może za rok się uda?

...Witajcie w naszej bajce...

Kara boska mnie spotkała...

No i pokarało mnie. Całe 2 dni bloga diabli wzięli. 16 listopada i 17 listopada czyli całe 8 wpisów zniknęło nagle, jakby nigdy nie istniało. Jedyny obserwator mojego bloga mi świadkiem...

 Oczywiście wszystko to przez moją głupotę.

Przed naciśnięciem klawisza usuń powinno być ostrzeżenie:
"Czy na pewno chcesz bezpowrotnie usunąć swoje posty?" Tak?
"Ale czy na pewno NA PEWNO chcesz  bezpowrotnie usunąć swoje posty?"

Nie nie nie! Za późno...



Oto zaczynam od nowa!