wtorek, 24 listopada 2009

Mój kumpel Zbój...





Oto ja i mój kumpel Zbój... mamy dwójkę dzieci.

Jak to w bajce, klasyczne definicje nas się nie trzymają.

1. Małżonek brzmi strasznie, a poza tym wszystkim, w naszym mieście trzeba mieć ślubną sesję, na moście Świętokrzyskim...- na razie odpada...

2. Nie narzeczony- bo w tych czasach, to nic innego, tylko poważnie brzmiąca forma przekładania w czasie nieuniknionego- ślubu...
( patrz punkt pierwszy )

3. Nie partner- bo co to za partnerstwo, jak to Zbój ma maczugę. Z każdej dyskusji wyjdzie zwycięsko.

4. Nie chłopak- Bo jak się jest Zbójem i ma taką brodę i włochatą klatę, to chłopak nie pasuje.

...Więc zostaje Kumpel. Kolega jak trzeba. Mój Zbój.

Mogę się na przykład teraz z niego pośmiać i się nie obrazi:
Obrazek poranny, Zbój przychodzi z zakupów. Przynosi świeży chleb, konfitury, serki, pomidory. Kładzie na blacie... Potem patrze, Zbój myszkuje w lodówce!
- Czego tam szukasz Zbój??
- Aa... czegoś na śniadanie...
- I co?
- No nic nie widzę... Trudno... ( a na blacie?! )
I wychodzi do pracy...
Zbój, twoje śniadanie!
...


 Taki to jest Zbój, śmieszny kumpel mój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz