wtorek, 17 listopada 2009

Skrzat a sprawa krzyża


Zaczęło się ode tego, że dostałam na facebooku informację o akcji Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Oczywiście swego czasu ochoczo przyłączyłam się do ich grupy, za co może właśnie spotkała mnie kara w postaci kasacji bloga.

Nagrabiłam sobie...

Wracając do sedna. W PSR apelowało o poparcie dla szczytnej akcji protestacyjnej wymierzonej w krzyże w klasach. To coś dla mnie! Wszak wychowuję dwójkę nieochrzczonych synów z nieformalnego związku...

Co prawda jak coś wisi to nie mówi. Bardziej boli mnie osobiście fakt, gdy ksiądz przychodzi w szkole "na rozmowę" z dyrektorem, aby potem klaskać kiedy dyr tańczy, tak jak mu Radio Maryja zagra.

No więc tak szczerze to radość z przeprowadzenia tej akcji znalazłam w czymś innym. Oto bowiem nasz Najwyższy Pan Prezydent w swoim wystąpieniu 11 listopada zapewnił w imieniu narodu, że nikt u nas w Polsce o zdejmowaniu krzyży nawet nie myśli.
O nie!... Co prawda nie mamy ze Zbójem telewizora właśnie za sprawą Pana Prezydenta ( zwanego dalej w skrócie PP ) oraz innych podobnych mu poglądami i posturą indywiduów, ale uwierzyłam w notatkę SPR, że w istocie takie słowa padły.

Uradował mnie dodatkowo komunikat o realnej, choć mało prawdopodobnej szansie na otrzymanie odpowiedzi na mój list z Kancelarii PP.

Fakt faktem, podpisałam się imieniem, nazwiskiem, a nawet swoimi dziećmi ( choć muszę oddać sprawiedliwość, że ich akurat o zdanie w kwestii krzyża nie pytałam ). No i dodałam co nieco o tym, że chcę dla moich skrzatków, aby żyły w Państwie nowoczesnym,  tolerancyjnym i otwartym na różnorodność z czym PP i IV RP mają raczej nie po drodze.

Po głowie chodzi mi myśl...
Gdyby któryś z moich synków pewnego dnia oznajmił, że jest gejem, to powiedziałabym: ok, synu.
Nie wiem jak przeżyłabym fakt, że któryś z nich chce zostać księdzem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz