piątek, 12 lutego 2010

Powtórka z rozrywki...

W zeszłym tygodniu ogromnie zainspirował mnie pewien uroczy artykuł z gazety. O zgrozo, prawie tydzień zajęło mi generowanie nie tyle myśli, bo to wyszło szybko, ale obrazków do tego posta!

 Musiałam przy tym pomarudzić, wykonać kilka nieudanych szkiców, odreagować wszystko zakupami i teraz wracam w pełni sił...

Zaczyna się  tak: "Dawno, dawno temu... w sobotę 6 lutego..."

Właśnie gazeta napisała o takim sympatycznym wydarzeniu. Corocznie organizowanej powtórce z rozrywki, jaką niewątpliwie jest współcześnie uroczystość ślubu... Dla niewtajemniczonych w moje widzimisię jest to jeden z moich ulubionych, ukochanych, jakże bliskich sercu tematów...

Dopieszczony tu i tu i jeszcze tu...
Jak lustro, w którym możemy wszyscy się przejrzeć...



Skonstantujmy tu więc pewien istotny antropologocznie fakt:
Ludzie mają w naturze rytualne zaklinanie rzeczywistości. Wierzą
( jak wiemy, rzecz święta, krytykować nie należy ), że przez odpowiednie wydanie zupełnie irracjonalnych kwot, ich przysięga małżeńska w obliczu Boga czy Urzędnika nabiera odpowiedniej mocy ( zwyczajowo już w USC stroje są nieco skromniejsze- nie od dziś wiadomo, że w przeciwieństwie do Boga, który lubi złoto i purpurę,  urzędasy nie specjalnie dbają o fantazyjność ubioru ).

Jak przyznaje organizatorka AfterWedding Party, w istocie wszystkim chodzi tylko o to, aby suknia czy frak kupione za te grube tysiące złotych nie wisiały smutno w szafie do starości czy rozwodu ( teraz w modzie jest kolejny oczyszczający rytuał niszczenia wspólnych zdjęć i innych ślubnych pamiątek wraz z zakończeniem związku, więc i kiecce biada )...

No, ale jak wiadomo, strój ślubny rzecz mało praktyczna ( o gustach nie dyskutujemy )... Teraz nadchodzi jednak okazja wywietrzyć mole z szafy, zrobić sobie roczny mararon redukcji cellulitu i wygładzania zmiarszczek, depilację i ondulację a na koniec dietę, aby na pewno się zmieścić...
...i finalnie, móc w tej swojej sukni i perłach, naszyjnikach i podwiązkach, fryzurze i makijażu,  po zapłaceniu organizatorom,  pokazać swoje szaty jeszcze raz na balu!...
 ( Mam podskórne przeczucie, że ten cały biały karnawał to jednak jest wymysł Pań?...
Gromada facetów we frakach to jakiś marsz pingwinów, śmieszna sprawa. Sala kobiet odzianych w sukienki książniczek, to bal z Kopciuszka. Co prawda jak to w bajce wszystkie brzydkie, tylko jedna ładna )

Ale nic to, na co dzień przecież to wnętrze się liczy...Ale nie dzisiaj!


Nie żeby trzeba było mieć wobec tego jakąś głębszą refleksję.
 Raczej, jak na komedii romantycznej w kinie, chodzi o chwilę zachwytu nad sobą jako bohaterem bajki ( tym jedynym ładnym na sali, tak się składa ).





Można popatrzeć na siebie z dystansu- bez dystansu
( paradoks, nie? )... i pomyśleć:  " Jejuniu,  jacy my piękni, jacy szczęśliwi, opromieńmy świat swoją ślubną bielą "...




Niech żyje bal! Niech żyją suknie i fraki.
Tańczcie jedwabie i falbaneczki! To dla was ta cała zabawa! W końcu przyrzekliśmy, że nie wyrzucimy was z szafy, dopóki śmierć nas nie rozłączy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz