środa, 10 lutego 2010

Znowu... ( na smętnie ) - Kto nie chce, niech nie czyta...



1. Boli mnie głowa
2. Nie umiem nic rysować.

 ( Nie wiem co boli bardziej... )


Od soboty nie zamieściłam pewnego posta, bo nie wygenerowałam ani jednego piksela grafiki. Jak samospałniające się proroctwo o całkowitej niemocy twórczej. Od słowa "nie umiem" do całkowitego zawieszenia...

Do tego znowu boli mnie głowa. Blog mógłby mi pomóc podliczyć podobne incydenty z ostatnich 3 miesięcy. Powinnam jeszcze notować czy zawsze boli mnie tak samo. Potem pobawić się w hipochondryka i poszukać w internecie  ( nadreprezentującym negatywny punkt widzenia i zawierającym głownie wpisy osób tak pogrążonych przez chorobę, że tylko pora umierać ) jakiejś recepty na moje dolegliwości.

Do tego przez tę głupią, nieporzebną, generującą problemy głowę martwi mnie moja czysto ludzka kondycja w kontekście całej współczesności. Onet ostatnio napisał, że bycie meteopatą świadczy
( kłania mi się Avatar i filozofia made in popkultura ), że gdzieś umiastowieniu uległo prawdawne łącze z Matką Naturą. Zasiedziały w cieple kaloryferka organizm czuje się, jak atakowany chorobą, gdy tylko zmieniają się warunki pogodowe. Podobno wystarczyło by prowadzić inny tryb życia. Tylko i aż tyle. Biegać po łące, wdychać powietrze, przytulić drzewo.

A ja tu siedzę i całkiem na poważnie przypominam sobie, że rzeczywiście jak byłam mała biegaliśmy z rodzeństwem po Mazurach, przez całe wielkie 3 miesięczne wakacje. Mieliśmy nasz mały patriotyzm, zwiazany z uwielbianym kawałkiem nie naszej ziemi. Mieliśmy swoje miejsce- gościnnie u Niemki- naszej cioci przyszywanej ( której połowa naszych rodaków powiedziałaby, że ta ziemia, którą mieli jej rodzice i dziadkowie, i tak nie jest jej, bo jest nasza- polska- i ktoś tam postawi przystań dla jachtu w patriotycznym odruchu podnoszenia PKB, jak tylko Pani się wyniesie do swoich ).
Przez te kilka lat dziecięcego życia byliśmy przynajmniej niepodzielnymi władcami tego, co w zasięgu wzroku. Od rana do wieczora. Od lasy po jezioro, licząc wszystkie polne świerszcze i kamienie.

Teraz ja mam tu swój miastowy świat. Który narastał wokół miejsca przydziału rodzicom mieszkania w PRL. Dziecięce przywiązanie do znanych dobrze dwóch pokojów. Dawno zamienione na wynajmowaną samodzielność w postaci kawalerki. 

Teraz mój dorosły patriotyzm klasy średniej- bez kredytu na mieszkanie- rozumiany jako swoje miejsce na ziemi, to nic, poza tym komputerem tutaj. To jest moje, i to moje, tu w zasięgu ręki. Ta myszka i ten tablet i to biurko i ta twórcza niemoc...
Do tego dzisiaj trochę mazurskich wspomnień, o czasach kiedy nie bolała głowa.

Dzisiaj smęcę.

Jak tak dobrze czasem ponarzekać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz