Jak zwykle musieliśmy trafić na miejsca obok jakichś Popcornowców, którzy chrupali, mlaskali i szeleścili przez bite 3 godziny.
Też macie takie szczęście, że zawsze akurat przy waszej kasie w sklepie coś się zepsuje, choć kolejka była najkrótsza, lub choć cała sala jest pusta, to jacyś głodni popkultury krytycy filmowi, muszą napychać się prażoną kukurydzą akurat za wami?
My tak mamy...
Ale nawet oni nie zabili uroku tego filmu...
Idealnie skrojonej na miarę współczesnych, ckliwych homo sapiensów historyjki o tym, co już kiedyś było- O wielkiej próbie kolonizacji umysłów przez naszą ziemską, wysoką kulturę- o złych ludziach, chciwości, miłości i odwadze.
Miałam wątpliwości, czy mój umysł ukształtowany za młodu na Braciach Grimm to przyjmie, ale udało się. Widocznie każdy nawet największy kontestator i powierzchowny wielbiciel kultury wysokiej- chrupania popcornu na Wernerze Herzogu- ma swój słaby popkulturowy punkt.
( No fakt, my mamy ich więcej )
I skoro Sienkiewicz, jako reżyser kostiumowych M jak Miłość, nie jest wstydem tylko kanonem, to tym bardziej Cameron i jego Avatar...
To był taki piękny, kolorowy, cyfrowy sen...
...a potem tylko maczuga w dłoń, kurtka na plecy, i znowu trzeba wracać do swojej codziennej alternatywy...