Wczoraj w parku dwóch panów próbowało mi wcisnąć receptę na szczęście w broszurce.
Rozpoznałam ich z daleka, kiedy czaili się na przechodniów, po podejrzanym chodzie i uśmiechach. Kolorową gazetkę wyciągnęli chytrze w ostatniej chwili, aby nie wywoływać uprzedzeń.
Znacie te gazetki. W kolorowych ogrodach wilk i jagnię śpią przytuleni, a w szuwarach za rękę pląsają potomkowie Adama i Ewy. Nieskrępowani i czyści w swoim braku dostępu do internetu, nadzy i piękni, bez kompleksów z powodu rozmiaru albo rozstępów na pośladkach.
To mogą być Skrzat i Zbój w ogrodzie Boga...
Wracając do spotkania, panowie zaczepili mnie uprzejmą "stopą w drzwiach":
-"Czy możemy zadać Pani pytanie?"
- O NIE, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie!!!...
- Ale co Pani zdaniem jest nam potrzebne do szczęścia...Czy jest Pani szczęśliwa?
- Jestem, i to bardzo...
-...
Tego się chyba nie spodziewali...
Podręcznik religijnego ankietera mówi pewnie o tym jak nieść pocieszenie strapionym, dawać nadzieję smutnym i obiecywać niebo wątpiącym, ale co można wcisnąć komuś, kto z uśmiechem deklaruje szczęście i nic więcej do niego nie potrzebuje?
Fakt, mogli mi jeszcze zepsuć ten uśmiech mówiąc coś o piekle i potępieniu, no ale najpierw musieliby zamienić słodką broszurę z ogrodem na coś bardziej ognistego i pikantnego-
specjalnie na tę rzadką okoliczność spotykania szczęśliwych ludzi...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz