wtorek, 23 marca 2010

w potrzasku...

Wpadło mi do mojej nonsensownej głowy pewne porównanie...

Mądrość ludowa mówi, że można być psem na baby.  Ja wiem swoje, jeżeli chodzi o słodycze. Trzeba być dzieckiem na kinderki!

Nawet przez sen małe uszko jest w stanie wychwycić dźwięk odwijanego papierka! Jakaś diabelska częstotliwość kłuje szpilką wysyłając do mózgu sygnał: JEST! to TO! WSTAWAAAĆ!...

To ja stoję w sekrecie w kuchni i udaję, że nic nie wyciągam, nic nie jem, szeleszcząc dla niepoznaki już nie kinderkową folią, a siatką z chlebem, hehe, wtedy mam głupią minę... tania sztuczka co?

 Zastanawiam się czy w podświadomości moich dzieci ( no a przecież ukrywam się w trosce o ich zdrowie ) nie zapiszę się jako matka- obłudny stwór, który stoi z tymi swoimi mackami w szufladzie i odwija kolejną czekoladkę wmawiając małym, że się przesłyszały!...

 Na moje wytłumaczenie, to nie jest tak, że w ogóle się nie dzielę niczym z nikim i tylko piekło i potępienie,  bo są na świecie bardziej rygorystyczni i zupełnie nie-słodyczowi rodzice, do których zdecydowanie nie należę... Tyle, że ja jestem uzależniona!... po co mam wciągać w to, te małe bezbronne istotki, jeżeli do tego w genach przekazałam im skłonność do słodyczoholizmów?...

W związku z tym póki jeszcze śpią zjem sobie jednego mojego słodkiego skarba, przez minutę rozbrajając go z opakowania bez poruszenia i wybuchu szelestu ( jak saper w moim własnym Hurt Locker)....






 Potem upewnię się, że schowałam papierek, aby nie musieć tłumaczyć się głupio...A potem najwyżej zrobię im naleśniczka. To chyba fair?...






- Skrzacie, co jesz?...

wtorek, 16 marca 2010

Skrzat Sinozęby...

Jakbym miała sine zęby, to bym mogła nadawać do bloga bezpośrednio ze swojej głowy. Jeden Bloetooth by mi wystarczył. Bezproblemowy upload myśli i może doszłabym do mojej wydajności z początków pisania, kiedy 2 posty dziennie to była norma ( nie do wiary! )... Jak Król Harald sygnujący nowe technologie też byłabym sławna z łączenia niemożliwego- różnych inkarnacji domowej pracy, chwili relaksu przy gazecie i pracy, blogowania i gotowania i innych...

Obecnie jednak pracuję dla Dobra Ludzkości jako tester zasady, że praca kreatywna wymaga przymusowego urlopu, a pracownik brzydko mówiąc zjebany, im bardziej się stara, tym bardziej psuje. Wtedy lepiej nie tykać ani rysowania, ani gotowania, bo reputację ma się tylko jedną. A potem trzeba zmieniać login i awatar i zaczynać internetowe życie od nowa, albo mówiąc metaforycznie zjeść to co się samemu zgotowało...



Co do mojej słabej produktywności, to ma ona łatwo wytłumaczalną fizyczną przyczynę ( jak niemal wszystkie nadprzyrodzone zjawiska na świecie ).

Ostatnio nasze dzielone naczynia połączone to takie czary goryczy. Nadmiar pracy Zbója, przelewa się na mnie i ilość czynności w ciągu dnia do wykonania. Nie ma miejsca na błyskotliwe rozmyślania, kiedy problemem dnia jest to, jak usmażyc obiadowego klasyka / który trochę u nas został zapomniany w kulinarnych orientalnych eksperymentach / przy dzieciach włażących na komputer, wypadających z łożeczka górą, albo tupiących po stole. Rekord czasu w obtaczaniu kotletów w panierce!-  Koniecznie wykonać, bo dawno nie było.

Zjadalność gwarantowana, w przeciwieństwie do masali z pikantnymi piklami mango - wczorajszej mieszanki intuicji i zaganiania, która miała dosyć nieoczekiwany smak kulinarnej awangardy.

Wszystko, co jest prawie bardzo dobre musi godzić w ambicję udomowionego Skrzata ( na tak wąskim polu do wykazania się ).

Całe szczęście, że dzisiaj nie zagłodzę dzieci! Otóż świeży szpinak to będą tajemnicze listki rekomendowane przez zebrę Martiego z Madagaskaru! Dzięki temu ( jest środek dnia kiedy to piszę ) siedzę sobie oto tutaj, gadam o rzeczach, na które fizycznie nie mam czasu, w ten sposób marnując go jeszcze bardziej. Ratuje mnie myśl, że nie muszę się dwoić na odzielne warzywka dla mniej i bardziej wybrednych konsumentów.

Całe szczęście, że Świnka Peppa też je z zapałem sałatkę!

Dlatego pomimo całego lamentu na zapychanie kieszeni sprytnym producentom drogich zabawek na filmowej licencji ja śmiem twierdzić, wbrew lekko alternatywnym deklaracjom, że tu nie zadziałają ekologiczne drewniane klocki położone przy talerzu!... Za to taki zebra Marti- maskotka siedząc z nami przy stole i pałaszując pluszową buzią szpinak dałby od razu zwrot poniesionego na siebie nakładu, będąc dobrym przykładem dla Ejka... Nie ma to jak kupić dziecku autorytet! Co za czasy...

poniedziałek, 15 marca 2010

ta dyskusja do nikąd nie prowadzi....

 Nie mogę tego słuchać. Nie mogę o tym czytać . Nie mogę uwierzyć...

Gazetowa dyskusja o pewnym problemie pokazuje dobitnie: najlepszą obroną jest atak.

Dokładnie tak!. ..Właściciele psów, nie chcąc kalać swojego honoru i godności osobistej przez wmuszany im uwłaczający obowiązek schylenia się po kupę, zaczynają z rozpaczy irracjonalizować.

 Tłumaczą nam i argumentują, że to nie ich brak kultury, ale jakieś grubsze nieporozumienie na szczeblu państwowym, jakiś błąd systemu, jakby te kupy miały znikać same,  a nie znikają? Co się stało? Ktoś ich oszukał... To nie tak miało być! Na to się nie pisali! Bo jak tego psa brali, to się nie sprzątało! Co to się teraz porobiło...

 Dobrze, że ta męcząca niska wymiana zdań dzieje się w  internecie, bo można by sobie gardło zedrzeć...

/ Osiedlowe Księżniczki i ich jamniczki, Narcystyczni Ksieciuniowie ze złotym retreiverem i Stare Baby Jagi z ratlerkiem w sweterku organizujący się w ruchu oporu przeciw sprzątaniu, to chyba zupełnie nie bajka Skrzata /

Bo jak tu nie skowytać, gdy się czyta jak Królewna, podpisana Mama Piotrusia, właścicielka kundelka demaskuje spacjalnie w liście do Gazety grubsze nieporozumienie:



Odpowiem więc na nie:

 Drodzy posiadacze psów. Jako hodowca rasowych brzdąców, sztuk dwie, nie oszukuję się, że jest różowo i pachnąco. Trzeba uważać, wyprowadzać na spacery ( niemal na smyczy i w kagańcu, bo dzieciofobów i fiksatów kontroli małokalibrowa wszędobylskość irytuje ), dobrze karmić, prowadzać do lekarza, chuchać, dmuchać, kochać... a kupy do tego ( z założenia ) bierze się razem z całym dobrodziejstwem inwentarza...

 - Wy macie przynajmniej łopatki spryciule...




... a co ja mam powiedzieć?...

/ obowiązki mamy /


 - Skrzacie, nie masz psa, więc cicho siedzieć!... Skąd ty możesz wiedzieć, co my przeżywamy, jak tak się schylamy?...

 To nie tylko nasza duma jest sprzątaniem urażona, tylko...
 Aaaa...



...

niedziela, 7 marca 2010

świsteczku siusiaki

Akurat kiedy zaczęła do mnie dzisiaj pisać moja siostra, okazało się, że wysiadły baterie w klawiaturze...

Trochę to głupie.. bo wynikło dokładnie w momencie, kiedy miałam wystukać przemiły komentarz do opisu jej wieczornych kulinarnych planów...

 Na szczęście jest coś takiego, jak konsola do pisania. Mały gadżecik, użyteczny jak ma się tablecik i piórko...

 Transformuje moje równe literki ucznia podstawówki na czcionki... Czyta moje słowa, rozumie, cenzoruje...

 Program bowiem okazuje się jakimś cholernym językowym purystą i konserwatystą, nie przechodzą przez niego żadne neologizmy, angielszczyzny, ani co gorsza przekleństwa cisnące się na usta, ale nie wpuszczane na ekran...

 Chcę napisać: sistereczku


sisterku



sisterku!




O nie... ja tu miło zagajam, a on mi wtyka, że ja w siostrę rzucam szmatą...

 Postanowiłam więc na niego prostacko poprzeklinać...




No nie, jak ja zamieszczę moje radosne bluzgi?... skarżę się siostrze:

przerobie moje pismo na czcionki żakietowa
co za żakietowa? Karwa!
coś nie toleruje przekleństw
jechać Bramiastość
zamiast ziewać zje bać


O nie, coś się naprawdę tu zje... 

zjeżała mi sieklaw natura

klawiatura...

ziewała się zjeżała! Ziewała!



O nie, nawet tego... masakra, katastrofa, dizaster...


oliwiasta

olizaster

obizo- ster

dozorstw

do zaś ter



No... żesz ty...                                    
 kurowa no!

sobota, 6 marca 2010

słoniotwórstwo...



 Eh- coś cię dzisiaj nie mogę WYSŁONIĆ...

poniedziałek, 1 marca 2010

out of order

 Chwilowo nieczynne. Ja, co prawda mam się nieźle- od 3 lat wmawiam sobie, że nie ma zmiłuj i nie daję się zdjąć ze stanowiska wirusom- ale ludziki poległy...w przenośni i dosłownie... 




Czasem myślę o tych czasach, kiedy będę mogła sobie odpuścić i pochorować...
za kilkanaście lat...