Zostałam sama z gromadą ( 2 to czasem za dużo ) dzieciaków, zupą z soczewicy, której nie chcieli jeść i super planem upieczenia babki ziemniaczanej.
W ciągu adrenaliny po spacerze obrałam te cebule i czosnki, utarłam sobie palce i 2 kg ziemniaków, nabałaganiłam, nachlapałam, nagrzałam piekarnik... 5 razy opędzałam się od A-ha, który próbował mi coś majstrować przy tempearturze...
i stało się...
Mój przepis na katastrofę: Chwila nieuwagi, 275 stopni, zadymienie totalne po otwarciu piekarnika... złoszczenie i złorzeczenie. Resztki optymizmu wywiało przez okno 20 minutowe wietrzenie pokoju...
i tylko potem musiałam jeszcze narysować to wszystko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz